Pamiętam, że na pierwszym spotkaniu Szymon i Magda od wejścia rzucili, że na zdjęcia jedziemy na Islandię! Postanowiłem się z nimi w tej kwestii nie spierać. Na termin wybraliśmy końcówkę kwietnia, czyli można powiedzieć, że wiosnę. Jednak pory roku na Islandii nie mają większego znaczenia. W uproszczeniu zimą jest zimno i zbyt ciemno, a latem jest zimno i zbyt jasno. Podczas naszego wyjazdu bywały momenty słoneczne i ciepłe, a chwilę później targał nami wiatr i sypał w twarze śnieg. Ot, typowa Islandia. Tubylcy mówią, że jeśli nie podoba Ci się pogoda, to poczekaj chwilę i ta na pewno się zmieni. Tak było.
Sesja narzeczeńska na Islandii, to temat bardzo na czasie.
Przepiękna kraina ognia i lodu stanowi inspirujące tło do zdjęć dla fotografów ślubnych. To była moja druga wyprawa do tego miejsca i muszę uczciwie przyznać, że los nie jest dla mnie łaskawy kiedy lecę właśnie tam. Pierwszy raz na Islandię pojechałem z obezwładniającą chorobą i część pobytu spędziłem w pokoju telepiąc się od gorączki. Ironia losu postanowiła i tym razem zabawić się ze mną oferując w dniu wylotu gorączkę (dla odmiany) i ogólnie rzecz biorąc raczej nędzne samopoczucie. Tym razem jednak zawczasu zapełniłem bagaż wszelkiej maści znieczulaczami i już dzień później stanąłem na nogi.
Z jednej strony sesja na Islandii jest dla każdego fotografa spełnieniem marzeń.Z drugiej jednak stanowi nie lada wyzwanie pod kątem oryginalności zdjęć.
W każdym znanym miejscu można spotkać fotografów do znudzenia powielających sprawdzone kadry jakich pełno jest w internecie. Przed wyjazdem postanowiłem, że będę unikał odtwórczości i dzięki temu nasz wyjazd pełen był spontanów i omijania szerokim łukiem większości najpopularniejszych miejscówek. No dobra, czarna plaża jest 😉
Szymon i Magda wykazali się godną podziwu wytrwałością. Smagani zimnem i wiatrem stanęli na wysokości zadania pozując często w strojach bardzo nieadekwatnych do warunków atmosferycznych. Przynajmniej mieli pretekst do przytulania!
Efekty sesji ozdobiły ich księgę gości, a pierwszym tańcem był przepiękny utwór „Leyndarmál” wykonaniu Ásgeir, na którego płytę natknęliśmy się w wynajętym przez nas domku.
Przenosimy się do Polski. Wesele w Dworze Kolesin odbyło się dla odmiany w aurze letniego czerwcowego słońca i zieleni. W trakcie przygotowań wraz z Szymonem testowaliśmy jego wehikuł, którym miał zamiar dojechać na miejsce ceremonii – pięknie odrestaurowanego komara, czyli kultowego jednośladu. W tym czasie Magda niespiesznie szykowała się do kulminacyjnego momentu. Ogólnie rzecz ujmując wszystkim udzielała się atmosfera luzu i sielanki. Kiedy nadeszła godzina zero goście usłyszeli najpierw brzęk niewiadomego pochodzenia, a następnie Szymona pędzącego na komarku zostawiającego za sobą obłoki dymu. Śmieszności sytuacji dopełniła awaria podczas podjazdu pod dość stromą górę prowadzącą do miejsca ślubu. Szymon jednak nie porzucił swojego rumaka i dopchał go na sam szczyt oczekując na Magdę…
Marcin
Sesja narzeczeńska na Islandii
Wesele Dwór Kolesin
Kolejny świetny materiał. Gratulacje!